Patrycja Domkowicz
Nie jestem wykrojona spod linijki
Rozmawiała: Dagmara Rybicka
Na ile udział w kampanii „Jesteś idealna, kiedy jesteś sobą” był dla pani zaskoczeniem?
Od dwóch, trzech lat moje zainteresowanie modą przełożyło się na poszukiwania. Zaczęłam wybierać propozycje, które pasują do mnie, do stylu, osobowości. Sukcesywnie stylizowałam i łączyłam po swojemu garderobę. Tak poznałam panią Patrycję, która przyjechała do Wrocławia na otwarcie salonu. Zaczęłyśmy rozmawiać i okazało się, że mamy podobne spojrzenie na modę. Dodatkowo myślę, że uczestnictwo w różnych grupach, prezentowanie moich propozycji stylizacyjnych na bazie ubrań z Patrizia Aryton, doprowadziło mnie do udziału w kampanii.
Na czym polega wspólne spojrzenie na modę?
To wyciąganie z mody tego, co jest zgodne z naszym stylem. Nie pójście bezkrytycznie w propozycje oferowane co sezon, tylko dopasowywanie mody do siebie. Styl, który mnie charakteryzuje to nieoczywistość – lubię łączyć elegancję z luzem - po to, żeby nie było zbyt poważnie. Do idealnie skrojonego garnituru założę ciężkie buty, do jedwabnej sukienki na ramiączkach – bardzo oversize’ową marynarkę, do za dużych dżinsów zakładam jedwabną koszulę, do zwykłego T-shirtu naszyjnik z naturalnych pereł. Mieszam style, po to, aby pokazać siebie. Nie do końca linearną. Dbam, aby ostateczny wynik był smaczny, spójny ze mną, ponieważ ubranie nie ma sprawiać, że jesteśmy przebrani.
Nielinearność nie przeszkadza pani zawodowo?
Absolutnie nie, to jestem ja, cała ja przez całe życie podzielona na dwie części po równo. W pracy jestem poukładana, wszystko musi się zgadzać, moda natomiast i mój styl to już zupełnie inna historia. To ciekawa opowieść, ponieważ ja od dziecka miałam inklinacje artystyczne. Praktycznie byłam podzielona między dwie sfery. Pierwszą były sztuka, plastyka, prace manualne, malowałam obrazy, szyłam ubrania. Mając osiem lat operowałam różnymi ściegami, moje lalki miały skrojone na miarę ubrania. W liceum szyłam dla siebie, więc widać było, że chcę coś moim stylem powiedzieć. Druga część mnie była mocno analityczna. Byłam bardzo dobrą uczennicą i w pewnym momencie pojawił się dylemat, w którą stronę pójść. Pomimo, że wybrałam część analityczną i matematyczną zawsze ciągnęło mnie do szycia i mody. To hobby, które towarzyszy mi do teraz, łączę je obecnie z fascynacją designem wnętrzarskim. Mam swoje dwie strony, które przeplatając się ze sobą powodują nieoczywistość.
Rzadkie połączenie predyspozycji.
Tak, dlatego chcąc się upewnić wykonałam wiele testów badających kreatywność versus zdolności analityczne, które je wskazują. Za każdym razem wychodzą po połowie. Nie ma punktu przesunięcia w jedną czy drugą stronę.
Patrycja Domkowicz
Zawiesza pani markom wysoko poprzeczkę?
Tak zawsze było. W efekcie dojrzewania zmieniło się spojrzenie na jakość. Forma to jedno, można ją wydobyć z różnego tworzywa. Jakość to z kolei to “coś”, ten dodatek, muśnięcie luksusu. Im jesteśmy starsze, tym bardziej chcemy mieć rzeczy dobre jakościowo, czerpać przyjemność z ich dotykania, czuć się w nich dobrze. Z różnych dostępnych marek Patrizia Aryton daje wszystko. Jakość, poczucie wyższego krawiectwa, dużej świadomości włożonej w tworzenie rzeczy. Mi to odpowiada, jest takie moje, tym bardziej, że nie kupuję rzeczy w przypływie impulsu, mam wszystko przemyślane. Moja szafa jest skonstruowana w sposób matematyczny, wszystko ma do siebie pasować, a wynik ma być idealny.
To też przyszło z wiekiem?
Zaczęłam wiele rzeczy upraszczać. Jako nastolatka z zamiłowaniami artystycznymi lubiłam olbrzymią różnorodność. Wtedy taka byłam, chciałam mieć dużo wszystkiego. Obecnie jak wspomniała jedna z koleżanek w grupie fanek marki, jestem dopasowana nawet do worka jutowego, ale przecież to właśnie są moje kolory (śmiech). Bardzo lubię koncepcję minimalizmu, jest mi bliska, powoduje otwarcie głowy. Dlatego uważam, że podobnie w garderobie powinien zapanować ład i harmonia – wszystko się przenika i jest spójne ze sobą.
Jakie kolory rozpoczęły matematyczne uporządkowywanie szafy i do jakich pani dotarła?
Moim podstawowym kolorem jest czerń. Z racji mojego dość delikatnego typu urody ten kolor towarzyszył mi od zawsze, miał niejako zbilansować urodę. Wbrew pozorom czerń nigdy mnie nie przytłaczała, wręcz przeciwnie, kocham ją za to, że nie powoduje dodatkowego zamętu. Później doszła szarość, która stała się alternatywą i rozjaśniała wizerunek. Pracuję w bankowości, więc ten kolor był mi bardzo pomocny. W jakimś momencie pojawił się camelowy w kilku sztukach, bo gdybym miała powiedzieć, czego mam najwięcej będą to szarości i czerń. Z białymi dodatkami. Są jeszcze elementy kolorów ziemi, w tym sezonie natomiast pojawił się w kolekcji Patrizia Aryton kolor taupe, ale w propozycji marki – niejednolity, nieoczywisty i narobił niezłego zamieszania w mojej garderobie. Stwierdziłam nagle, że ten beż, jego nasycenie, niejednorodność jest tym, czego szukałam. Okazało się, że idealnie współgra z moją cerą i kolorem włosów. Oczarował mnie tak, że wykupiłam wszystko, co było w tym kolorze (śmiech). Czuję, że zostanie ze mną na długi czas, ponieważ jest w nim ta spójność ze mną, no i oczywiście świetnie się komponuje z czernią (śmiech).
Ma pani ulubione tkaniny?
Podstawowym materiałem jest dla mnie kaszmir, oczywiście jesienią i zimą. Daje mi ciepło, izolację termiczną, poczucie miękkości i wyjątkowości w dotyku. Ubierając kaszmir czuję się jak otulone dziecko. Całorocznym materiałem jest jedwab w każdej postaci. Uważam, że to najlepsze, co można sobie zafundować, szczególnie dla kobiet w średnim wieku, gdy zaczyna się niestabilność termiczna, ponieważ gdy trzeba chłodzi i izoluje.
Jest pani otwarta na modowe inspiracje?
Moda jest dla mnie pewnym startem do tego, co chcę pokazać. Ubieramy się, aby siebie wyrazić. Od bardzo dawna interesuję się modą, nie mam obecnie czasu, aby śledzić pokazy mody, natomiast jestem niezmiennie zafascynowana krawiectwem wysokich lotów. Dior, Chanel, Celine to marki, które dają inspiracje, pokazują krój i sylwetkę, która jest lansowana w sezonie. To, że teraz pojawiły się rzeczy oversize, szerokie, niedopasowane podoba mi się, bo ten luz można podać jako bardzo elegancki.
Patrycja Domkowicz
Specyfika pani pracy narzuca utrzymywanie się w ramach pod względem ubrań?
Ramy są, ponieważ z szacunku do moich klientów nie mogę dopuścić się totalnego modowego szaleństwa. Mogłoby być ono źle zrozumiane. Pracując w branży finansowej spotykam się z prezesami, dyrektorami dużych firm – obserwuję otoczenie i kanony, które wokół mnie są i faktycznie pewne ograniczenia istnieją. Na szczęście już nie takie sztywne, ponieważ po pandemii wszyscy się wyluzowali, stwierdzili, że można pozwolić sobie na więcej. Panowie nie są ubrani w pełne garnitury, przeszli do mody casualowej. W przypadku pań jest podobnie, chociaż z drugiej strony tutaj swoboda już była zauważalna i przed pandemią. W bankowości korporacyjnej nie nosi się garsonek, odprasowanych w kant garniturów, szpilki odeszły do lamusa. Kobiety chodzą na płaskim obcasie, dopuszczalne są nawet sneakersy. Wszystko jest w pewnej ramie, ale pojedyncze elementy już nie są sztywne.
Jaki element garderoby zawsze gości w pani szafie?
Marynarka, niezbyt dopasowana, prosta, nietaliowana, dłuższy krój i najczęściej dwurzędowa. To mój idealny model marynarki, który mam w możliwie dużej jak dla mnie liczbie kolorów. Dziś moda dąży do ponadczasowości, jednak wspominając lata 90-te dostrzegam wiele zachwytów i zachłyśnięć. Obserwuję, że od wielu lat utrzymuje się podobne bazowe sylwetki jak oversize i bliżej ciała, z coraz mniejszą tendencją do przerysowywania. Wydaje mi się, że zmierzamy w kierunku środka i uproszczenia i moda, z czego ja osobiście się cieszę, pretenduje do bycia ponadczasową.
W takim razie można utożsamiać klasykę z ponadczasowością?
Jak najbardziej. Mówi się, że klasyka zawsze się obroni. To prawda. Marynarka, która towarzyszy mi od młodości bywała różna, czasem nawet szalona, ale jest to element garderoby, który jest ponadczasowy. Zmienia się jej forma, ale marynarka z nami jest zawsze.
Tak jak pojęcie ideału?
Mi to słowo źle się kojarzy. Mamy narzucone role, stawiane są oczekiwania abyśmy były idealne najpierw jako dziewczynki, potem jako dorosłe kobiety – idealne dziecko, idealna matka, żona, kobieta z klasą, etc. Ja powiedziałabym, że będąc najlepszą wersją siebie, całkowicie sobą, to jesteśmy najlepszym, czym możemy być. Nie bójmy się tego pokazywać. Mamy tendencje, aby naśladować propozycje innych kobiet, to widać, gdy zakładamy na siebie coś, co nie jest nasze. Sednem stylu jest to, że ubranie powoduje, że promieniejemy, niezależnie czy ono jest modne, czy takie samo ubrałaby nasza koleżanka. Kluczowe jest, aby nie ulegać owczemu pędowi, tylko słuchać siebie i nosić to, w czym my czujemy się najlepiej.