Iza Połońska

W zgodzie ze sobą

Rozmawiała: Dagmara Rybicka

Jaką siłę ma ludzki głos? Czy zdajemy sobie sprawę z jego mocy?

Siła głosu pełni ogromną rolę w naszym życiu, z czego rzadko zdajemy sobie sprawę. Zwłaszcza osoby, które nie używają głosu w zawodowych poczynaniach lub po prostu nigdy się nad tym nie zastanawiały. Głos sam w sobie niesie przebogatą informację o nas samych, jest skarbnicą wiedzy i ci, którzy potrafią słuchać, są w stanie wyczytać z niego zaskakująco wiele. To z jednej strony jest mocą, ale z drugiej może być słabością.

Po czym ją rozpoznać?

W głosie da się usłyszeć nasze deficyty, prawdziwy stan emocjonalny. Kiedy słucham, gdy ktoś do mnie mówi mogę w pewnym sensie, trochę jak psychoterapeuta, odczytać matrycę człowieka i pod tym względem jest to słabość, bo stajemy się bezbronni. Głos, tak jak i oczy, mówi o tym, co w nas prawdziwie w środku i trudno to kontrolować. Lubię mówić, że to jak brzmimy jest wypadkową emocji, doświadczeń i wszystkiego, co przeżyliśmy.

Możliwe jest wypracowanie pełnej kontroli nad formą, w jakiej jesteśmy słyszani?

Oczywiście, można nauczyć się tę prawdę ukrywać, to jest możliwe. Z drugiej strony, będąc naturalistką wierzę, że wszystko co w życiu najpiękniejsze jest naturalne. Dobrze być w zgodzie ze sobą i w ten sposób używać głosu. Szczerze mówiąc drażnią mnie osoby wyuczone jak mówić, słyszę natychmiast fałsz. Większość z nas słyszy. Wtedy przestajemy taką osobę traktować poważnie. To jest swojego rodzaju atawizm. Zanim na dobre zdamy sobie z tego sprawę, nasz mózg już nie podąża za słowami kogoś kto sztucznie mówi. Sam się rozłącza. Proszę zwrócić uwagę, zdarza się tak np. wśród aktorów - gdy stają na scenie i tworzą wymyśloną postać ma to rację bytu, ponieważ są w określonej formie, ale kiedy kurtyna opada, a oni dalej tak mówią mamy z tym kłopot, ponieważ kontakt nie jest naturalny i powstaje pomiędzy nami niewidzialna, ale mocno odczuwalna bariera. Za najbardziej istotne w komunikacji międzyludzkiej uważam bycie sobą i w takiej też formie przekazywanie treści.

W zgłoszeniu do kampanii „Jesteś idealna, kiedy jesteś sobą” padło zdanie, że jest Pani pełna ciepła i miłości do ludzi. Zastanawiam się, czy przy takim nastawieniu rozczarowania przeżywa pani znacznie bardziej?

Uważam, że największym bogactwem w życiu jest drugi człowiek. Kocham ludzi, staram się rozumieć ich w każdej sytuacji. Każdy z nas z czymś się mierzy, sama mam za sobą sporo trudnych życiowych doświadczeń. Zawsze chcę naprawdę widzieć drugiego człowieka stojącego przede mną, rozumieć go. Nie mam też w sobie tzw. dwuznaczeniowości, czyli kiedy mówię coś komuś, to pod spodem nie ma drugiego znaczenia. Bardzo tego pilnuję. Unikam cynizmu, zależy mi, by mój przekaz był prosty i jasny. Życie samo w sobie bywa trudne i dobrze być dla siebie wsparciem w codzienności, również tej zawodowej. Nikt z nas nie funkcjonuje bez innych ludzi, nikt z nas nie żyje na samotnej wyspie, jesteśmy ze sobą połączeni. Bardzo też doceniam czas, znam jego wartość i doceniam możliwość spotykania się z innymi, staram się być wtedy na tysiąc procent.

Pandemia musiała być dla pani potworna.

Tak, wtedy po raz pierwszy od czasu śmierci mojego męża zetknęłam się z depresją. Nie cierpię być zamknięta, potrzebny jest mi kontakt i wymiana z drugim człowiekiem.

Kiedy w pani życiu zagościła muzyka?

Odkąd pamiętam, moja babcia śpiewała mi od urodzenia. Kiedy woziła mnie w wózku, czy usypiała na tapczanie, wtedy zawsze były piosenki, pamiętam je do dziś. Kochałam brzmienie jej głosu i to z jaką miłością śpiewała. To jest właśnie moc ludzkiego głosu, w którym można usłyszeć wszystkie emocje świata. Oprócz śpiewu babci, w moim domu zawsze była muzyka, tata grał na akordeonie, druga babcia na skrzypcach, dziadek namiętnie słuchał pani Ireny Santor. Dookoła mnie było zawsze muzycznie i co ciekawe, pierwszą piosenką, której się nauczyłam była piosenka ze Śpiewnika Popularnego mojego taty śpiewana przez Annę German i zaczynająca się od słów „Człowieczy los nie jest bajką ani snem”. Miałam chyba 6 lat, samodzielnie rozczytałam nuty powtarzając je sobie na fortepianie. Szybko opanowałam tę melodię, którą pomimo skomplikowania byłam w stanie wykonywać bezbłędnie. Śpiewałam ją namiętnie i wszędzie, gdzie tylko mogłam, moimi słuchaczami podczas samotnych wędrówek były lasy i rzeki, świat był wtedy bezpieczniejszy.

Muzyka w pani życiu jest bajką, tworzy równoległy, dobry świat?

Tak, to mój czarodziejski świat, w którym jest pięknie, bezpiecznie, jest tu wytęsknione i wyśnione współbycie z innymi.

Jakie umiejętności ma trener wokalny?

Podstawową cechą, oprócz umiejętności merytorycznych i doświadczenia, którą powinien się odznaczać jest uważność. Spotykając się z różnymi osobami podczas treningów musi umieć znaleźć klucz do tego konkretnego człowieka, gdyż nie ma jednej matrycy czy schematu, który dałoby się zastosować w każdym przypadku. Przynajmniej ja tak mam, potrzebuję rozumieć na czym ta osoba polega. Jeśli zgłasza się do mnie oznacza to, że ma kłopot, z którym sobie nie radzi. Moim zadaniem jest zorientowanie się i wyczucie, gdzie mogę ten przysłowiowy "kluczyk" włożyć, gdzie jest ten zamek, po którego przekręceniu uda się daną osobę odblokować.

Iza Połońska

Zawsze na przeszkodzie stoi blokada?

Niestety tak. Jesteśmy najczęściej zablokowani przez różne doświadczenia, często te z dzieciństwa. Trafiają do mnie osoby, które zupełnie nie akceptują swojego głosu, nie potrafią go z siebie wydobyć, brakuje im połączenia głosu z ciałem. Emocjonalność, ciało i umysł nie funkcjonują w synergii, czyli nie idą w jednej linii, są rozdzielone. Gdy chce się połączyć śpiewanie czy mówienie w sposób, który jest czytelny, przejmujący, potrzebujemy te elementów połączyć. Oprócz umiejętności psychologicznych trzeba również umieć rozluźnić człowieka – wtedy z pomocą przychodzą techniki, które poznawałam przez ostanie ponad 20 lat, sama zmagając się ze swoimi trudnościami i tremą. Także z przeciwnościami pojawiającymi się na mojej drodze, co jest naturalną wypadkową kariery każdego artysty. Dzięki temu potrafię zaproponować rozwiązania, które modyfikują się w zależności od tego z kim pracuję i czego taka osoba potrzebuje. Ostatnim elementem są narzędzia typowe dla człowieka pracującego na scenie. Umiejętność wydobywania głosu, przekazania jak to zrobić, moje narzędzia pracy oparte są o zróżnicowane techniki, które dobieram w zależności od problemu, z którym ktoś do mnie przychodzi. W dobrym mówieniu istotna jest też oczywiście dykcja i przede wszystkim świadome posługiwanie się krtanią. Proszę zwrócić uwagę, iż większość osób, które długo posługują się głosem, np. nauczyciele czy wykładowy, bardzo często borykają się z kontuzjami wokalnymi, czyli utratą głosu określaną jako afonia. W mojej wypracowanej przez lata metodzie ćwiczenia dają pewnego rodzaju gwarancję, że to się nie wydarzy, a jeśli już to z powodów wirusowych, co najwyżej. Ludzki głos świadomie używany, dość szybko się regeneruje, nawet po długim wysiłku. To, co proponuję, to proste ćwiczenia, które wykonywane regularnie dają swoiste poczucie poduszki bezpieczeństwa zapobiegającej kryzysowi fonacyjnemu.

Specyfika pracy powoduje powstanie szczególnej relacji z uczniem?

Oczywiście, że tak. Największym kłopotem naszych czasów, co obserwuję szczególnie u młodych ludzi, jest pokłosie wychowania w tzw. kulturze rosyjskiej polegającej na karaniu i krytykowaniu. Sama tego doświadczałam przez lata mojego kształcenia – od pierwszej klasy szkoły podstawowej otrzymujemy negatywny komunikat. Dlatego tak dobrze pamiętam moje pierwsze spotkanie z niemieckim pedagogiem, prof. Christianem Elssnerem, który na pierwszych zajęciach reagował tylko wtedy, gdy mi się coś udało. Czyli zamienił, odwrócił sytuację, nagle przekaz był tylko pozytywny. Dla mnie było to największe odkrycie w życiu zawodowym, niesłychanie uwalniające i dające przestrzeń do dalszego rozwoju. Staram się przekazywać ten pozytywny stosunek osobom, z którymi pracuję. Taki komunikat od trenera nie zamyka, ale pozwala zaakceptować siebie, a to najważniejsze w mojej pracy. Negatywne komunikaty, informacje zbierane od dziecka działają w nas jak najwięksi i bezlitośni krytycy, którzy uaktywniają się w nas niespodziewanie zwłaszcza w sytuacjach stresowych. Często mówię, iż wchodzą na scenę przed nami, dlatego cenną umiejętnością jest uchwycenie tego momentu i zapanowanie nad nim. Pomoc w opanowaniu wewnętrznych krytyków, w tym co dzieje się w głowie człowieka, który za chwilę ma wystąpić publicznie, głównie taka jest moja rola.

Muzyka pozwala się Pani zbliżać do ideału?

Muzyka sama w sobie jest ideałem, często mówię, że jest niebem na ziemi. Została nam dana z pewnością nie przez przypadek i jest skrawkiem świata idealnego. Proszę zwrócić uwagę jak małe dzieci reagują na dźwięki. Muzykę odbierają w sposób naturalny, niewyrachowany, są nią całe przepełnione, w ciele, w sercu wszystko w nich gra. Z jakiegoś powodu mamy muzykę wpisaną w nasz genotyp, może po to by przetrwać..., bo rzeczywistość nie jest prostą sprawą dla wielu z nas.

Co jest najbardziej znamienne na scenie? Trema, dbałość o wygląd, reakcje publiczności?

Mogę mówić tylko za siebie (śmiech). To, co zwykło się określać tremą to rodzaj specjalnego stanu, bardzo potrzebnego. Przed wyjściem na scenę konieczny jest specjalny rodzaj uważności, bo sytuacja jest niecodzienna. To nie jest zwykła, codzienna chwila. Kiedy śpiewam z orkiestrą symfoniczną, czyli mam za sobą około 60, 70 ludzi plus dyrygenta muszę być w najwyższej formie intelektualnej. Gdyby nie było tego specjalnego momentu podniecenia, niewiadomej, pewnego rodzaju napięcia, niewiele bym z siebie niezwykłego wygenerowała. A przecież ludzie przychodzą na koncert, kupują bilet, chcą ze mną coś przeżyć, coś, co nie mieści się w zwyczajnych, codziennych emocjach, Mój umysł, serce i ciało muszą to z siebie wygenerować. Dlatego za tremę, tę pozytywną, jestem zawsze wdzięczna. Dziękuję swojej psychice za to, że mam moment podekscytowania, który graniczy z tremą, przemienianą w pozytywną emocję. Wychodzę na scenę maksymalnie skupiona, oprócz tego, co śpiewam, nie interesuję się już tym, jak wyglądam, bo na to był czas przed. Nawet, gdy w trakcie rozwiąże mi się np. pasek, nie przeszkadza mi to, jest mało istotne. Najważniejsza jest "rozmowa" z publicznością, bo przecież widownia współtworzy koncert, jej reakcje powodują naszą mniejszą lub większą otwartość emocjonalną. Zdarza się czasem dojść do niebywałych emocji. Szkoda tylko, że nie sposób tego zapisać, zachować... żaden nośnik cyfrowy nie jest w stanie tego uchwycić, tej atmosfery, która unosi się w powietrzu. Czujemy ją tylko w danym momencie i na tym polega unikatowość bycia na scenie i wśród publiczności, unikatowość spotkania w jednym czasie i w jednej przestrzeni.

Na ile Pani wrodzona eteryczność i delikatność pozwalają realizować się w zawodzie? Są atutem, czy jednak przeszkodą?

Zdecydowanie atutem, ale trzeba o mnie wiedzieć również to, że będąc osobą nadwrażliwą jestem jednocześnie bardzo poukładana, konkretna, mocno stoję na ziemi. W zawodzie muzyka to konieczność. Czasem jesteśmy bardziej matematykami niż wybujałymi artystami. Na scenie, w trakcie występu może zdarzyć się moment uniesienia, na który pozwala muzyka, jednak cała sytuacja dookoła, jak wymyślanie projektów i ich realizacja to długie godziny i miesiące przygotowań zajmujących o wiele więcej czasu, niż samo śpiewanie i granie. Gdybym nie potrafiła tego robić, nie byłoby mnie na żadnej scenie.

Co dzieje się, gdy gasną sceniczne światła? Jak przeplatać obie rzeczywistości bez uszczerbku dla żadnej z nich?

Dla mnie najważniejsze jest, abym na scenie była zawsze kontynuacją osoby, którą jestem naprawdę. W chwili wychodzenia na scenę jestem skupiona na sobie, a w życiu codziennym nie mogę być ciągle w centrum uwagi. Nie mam też takiej natury, nie jestem egocentryczką. Ze sceny mamy moc tylko wtedy, gdy opowiadamy siebie, tak uważam. Jeśli pobudzam ludzką wyobraźnię i daję ukojenie sercom, to wtedy to, co robię, ma dla mnie ogromny sens. Oczywiście po koncercie następuje tzw. spadek emocjonalny, umiem sobie z tym radzić, uprawiam ten zawód już ponad 20 lat..., ale wiem, że bywa to dla niektórych wyjątkowo trudne, to jak bycie na tzw. highu emocjonalnym, uzależnia.

Czuje się Pani idealnie będąc sobą?

Uważam, że naszym głównym zadaniem w życiu jest odkryć siebie prawdziwego. Wymaga to dojrzałości, dystansu do siebie, zaakceptowania własnych wad i zrozumienia, że składamy się także z niedoskonałości. Konieczny jest również kompromis wobec rzeczywistości i docenienie tego, co nam się przydarza w życiu. Wtłoczono nas w swojego rodzaju negatywizm, który powoduje, że widzimy wszystko niedobre i niespełniające naszych oczekiwań. Wystarczy odwrócić tę stronę i pójść za Albertem Einsteinem, który mówił, że życie można przeżyć na dwa sposoby: jakby nic nie było cudem, albo jakby wszystko cudem było. Proste. Kiedy myślimy, jak wiele już dostaliśmy, dzieje się coś co nazywam ciepłem w okolicy serca – otwieramy się na świat i dzieją się rzeczy piękne. Tego doświadczam w muzyce z ludźmi, to jedna z najcudowniejszych przestrzeni, jakiej doświadczam w życiu.

Rola ambasadorki kampanii stanowi wyzwanie?

Nie traktuję jej w takich kategoriach. Jestem zaledwie dodatkiem do wszystkiego, co Ci wspaniali ludzie tworzą w firmie Patrizia Aryton. Mam wielką radość, na chwilę zaledwie, być przy tym obfitym stole, za co jestem wdzięczna. Lubię być sobą, po prostu. Tego też uczę swoje dzieci, o tym rozmawiam z ludźmi, których trenuję. Kiedy pokazujemy jacy jesteśmy naprawdę, ludzie słuchają nas z większym zaciekawieniem, łatwiej tworzyć relacje. A o tym właśnie jest życie.