ANGELIKA CHRAPKIEWICZ – GĄDEK
NIE WIEM CO BĘDZIE ZA ZAKRĘTEM, ALE Z CIEKAWOŚCIĄ IDĘ DALEJ
Rozmawiał: Jakub Jakubowski
Serce czy rozum?
Oczywiście, że serce. Jest taki cytat, który bardzo mocno oddaje to, czym w życiu się kieruję. To niemożliwe – powiedziała duma. To ryzykowne – rzekło doświadczenie. To bezsensowne – stwierdził rozum. Spróbuj – szepnęło serce.
To serce ci podpowiedziało, żeby zdobywać górskie szczyty, mimo że chorujesz na rdzeniowy zanik mięśni?
Tak, to ono. Kocham góry, odkąd pamiętam. Mimo, że to miłość trudna i prawie niemożliwa w moim przypadku, to jednak jest tak silna, że popycha tam, w górę, gdzie serce po prostu mocniej bije, gdzie ważne są wartości. Moja choroba jest postępująca. Ona popycha mnie do tego, by spełniać marzenia, szukać na nie własnych sposobów i czerpać z życia garściami.
Jak zaczęła i rozwinęła się twoja przygoda z górami, ze zdobywaniem szczytów?
Przygoda rozpoczęła się jeszcze w dzieciństwie, kiedy jako dziecko poruszałam się o własnych siłach i wraz z rodzicami i bratem zrobiliśmy wycieczkę Drogą pod Reglami. Potem były kolejne ekspedycje, coraz trudniejsze, zarówno dla rodziców, jak i dla mnie. Rodzice jednak nie rezygnowali, bo wiedzieli, że to nas zahartuje. Kiedy zaczęłam poruszać się na wózku, w wyniku postępu choroby zatrzymałam się. Nie wiedziałam jak mogę znaleźć się w górach. W wieku 15 lat przyjaciele z Suchej Beskidzkiej zaproponowali mi wspólne wyjście do Doliny Pięciu Stawów Polskich metodą na „barana”. Byli doświadczeni w górach. I właśnie podczas tej wyprawy moje serce wypełniła miłość. Chłonęłam każdy moment, każdy widok. Poczułam się naprawdę szczęśliwa.
Szczęście rozbudziło twój apetyt na góry? Chciałaś więcej?
Dokładnie tak było. Już wiedziałam, że będę wracać w góry jeszcze wielokrotnie. I wracaliśmy, np. na Babią Górę i różne inne górskie rejony. Gdy pani Anna Dymna z Fundacji „Mimo Wszystko” zaproponowała mi udział w wyprawie na Kilimandżaro, długo się nie wahałam. To właśnie podczas tej wyprawy zrodził się patent nosidła, czyli plecaka z wyciętymi otworami na nogi, który otworzył drogę do wspólnego zdobywania szczytów. Stoczyłam ogromną walkę ze sobą, żeby skorzystać z takiego rozwiązania, ale nie mam innego wyjścia, by podążać za pasją. Po wyprawie na Kilimandżaro miałam przerwę. Moja mama zachorowała na nowotwór piersi. Rodzina była wtedy najważniejsza. Wróciłam ponownie w 2015 r. z pomysłem wyjścia na Rysy, od strony polskiej. Skonsultowałam się z przyjacielem, Bogdanem Bednarzem - ratownikiem GOPR, który towarzyszył mi na Dachu Afryki i on polecił mi kontakt z Klubem Wysokogórskim Bielsko-Biała. Po przekonaniu i złożeniu ekipy (min. 10 osób) wyruszyliśmy na szczyt Rysów z sukcesem. W kolejnych latach zrealizowaliśmy plan na Mnicha i Gerlach - najwyższy szczyt Tatr. I ta przygoda się nie kończy…
Gdy o tym mówisz, słyszę w twoim głosie nie tyle wielkie emocje, ale wręcz czuję te metafizyczne uczucia, których pewnie doświadczasz…
Wyprawa w góry, zdobycie szczytu ma dla mnie zupełnie inny wymiar niż dla większości zewnętrznych obserwatorów. To takie moje zwycięstwo ducha i ciała i pięknych, czystych wartości, które rodzą się między wszystkimi członkami ekipy. Dziękuję jej za to bardzo! Zobaczyłam też, że te wyprawy dają bardzo dużo osobom, które mnie wspierają i, bez których byłoby to niemożliwe. To nie są bowiem moje szczyty, tylko nasze wspólne.
Jak technicznie odbywa się zdobywanie szczytów takich jak Rysy, czy Gerlach?
Najważniejszy jest zespół doświadczony w górach, ze znajomością techniki wspinaczki i zabezpieczeń. Przyjaciel wskazał mi Klub Wysokogórski Bielsko-Biała. I to właśnie ta ekipa wspiera mnie w wyprawach. Zespół podzielony jest na 2 podzespoły. Pierwszy robi zabezpieczenia i stanowiska wspinaczkowe, drugi jest ze mną. Jestem w nosidle, czyli plecaku, który przerobiliśmy i jeszcze mocniej zabezpieczyliśmy, a osoba, która mnie wspiera pokonuje ze mną dany odcinek. Zmiany następują co 10 minut. Jest wyznaczona osoba, która pilnuje tego czasu. To ważne, aby nie było przeciążeń. Wkoło nas są dodatkowe osoby, które sprawdzają i dodatkowo zabezpieczają trasę.
Górska wyprawa z pewnością poprzedzona jest specjalistycznym treningiem?
Tak, trenuję zazwyczaj dwa, trzy razy w tygodniu po kilka godzin. Ponieważ towarzyszy mi rdzeniowy zanik mięśni muszę ćwiczyć każdy mięsień, aby go wzmacniać i stymulować cały czas. Gdy wiem, że idziemy w góry, pół roku wcześniej razem z trenerem skupiamy się na górnych mięśniach, gdyż wiem, że będą one w ciągłym napięciu. To seria morderczych treningów. Do ćwiczeń dokładam również dietę, aby być lekką dla moich przyjaciół i dla siebie.
Fakt, że urodziłaś i wychowałaś się w Zakopanem też miał znaczenie?
Jestem pewna, że miał. Patrzyłam na Giewont, Kasprowy, Czerwone Wierchy każdego dnia, bo taki widok mam z okna. Wielu moich przyjaciół chodziło po górach i wielokrotnie byłam słuchaczem górskich opowieści. Klimat samego miejsca na pewno się udziela.
Często się słyszy, że ktoś ma góralski charakter i temperament. Tak jest też z tobą? Co to w ogóle znaczy? Jak mogłabyś określić góralski charakter i temperament?
Rozumiem to w taki sposób, że człowiek narażony jest na wyzwania już od małego. Często żyje w surowym klimacie, co go hartuje. Tak było u mnie. Nie mieliśmy świetnych warunków do mieszkania na początku - mała drewniana chatka, z ubikacją na zewnątrz i kranem z zimną wodą, która w zimie zamarzała. Do tego trudne zimy i temperatura. Wtedy nie zamykano szkół. Musiałam, jak każde dziecko dreptać na lekcje, co czasem zajmowało mi kilka godzin. Ale nie było wyjścia, bo rodzice musieli pracować. Potem, gdy oczywiście moje zdrowie trochę podupadło znajdowaliśmy rozwiązania, ale zawsze trzeba było walczyć. Z zimą, z mrozem, z nachyleniem terenu itp. To na bank ukształtowało mój charakter. Jestem uparta i wiem, że trzeba walczyć do końca. Szukać rozwiązań. Nie zawsze jest kolorowo, ale nauczyłam się, że trzeba doceniać dobre chwile i być wdzięcznym za to, co się ma.
Chorujesz od trzeciego roku życia. Dzisiaj jesteś z chorobą pogodzona, zaakceptowałaś ją, ale czy zawsze tak było? Był czas, że się buntowałaś, zadawałaś sobie pytanie dlaczego ja?
Oczywiście, że miałam wiele takich chwil, kiedy czułam żal, niesprawiedliwość i potworny wewnętrzny ból. Nie rozumiałam dlaczego ja… Na szczęście w miarę szybko zrozumiałam, że nie mam na to żadnego wpływu i rozpoczęłam drogę do procesu, jakim jest akceptacja.
Kiedy, w jakim momencie zaakceptowałaś swoją chorobę i zdałaś sobie sprawę, że trzeba przecież żyć. I że można żyć, jak mawiał ksiądz Kaczkowski, na pełnej petardzie?
Pamiętam rozmowę z mamą, gdy byłam już nastolatką. Powiedziała mi, że mam wybór. Mogę nieść ten smutek i niesprawiedliwość przez całe życie, albo spróbować to zaakceptować i zacząć spełniać swoje marzenia, tak jak potrafię, z tym co mam w sobie. To był dla mnie przełom!
Czy choroba może motywować? W twoim przypadku na pewno, tak. Ale czy nie myślisz czasami, co by było gdybyś była pełnosprawna? Czy czasami zadajesz sobie takie pytania, co by było gdyby?
Paradoksalnie, moja choroba daje mi najwięcej motywacji. Jest postępująca, więc sił mi nie przybywa, ale dzięki niej dostałam coś bardzo cennego – lekcję, że warto cieszyć się życiem, realizować swoje pasje, podążać za tym co się czuje i chłonąć każdy dzień. Nigdy nie zadawałam sobie takiego pytania, bo po co? Nie wiem jak to jest inaczej. I nawet teraz trudno mi sobie to wyobrazić. Mój świat jest taki, jaki jest i jest naprawdę piękny. Mam tylko inne wyzwania i inną perspektywę.
Rozmawiałem kiedyś z Adrianną Zawadzińską, wicemiss świata na wózku, również chorującą na rdzeniowy zanik mięśni. Powiedziała mi wtedy, że z pewnością, jako osoba pełnosprawna nie wiedziałaby, że ma tyle siły w sobie. A jak jest u ciebie, zgadzasz się z tym?
Tak, coś w tym jest na pewno. Myślę, że doświadczenia kształtują nas najmocniej. Życie z postępującą chorobą na pewno wymaga od nas siły, uczy cierpliwości i pokory. Jesteśmy wciąż narażeni na zmiany. Potrzebujemy więc dużo odwagi. Pewnie nie miałabym jej tak dużo, gdyby nie „zaniczek”.
Musiałaś jakoś mentalnie nad sobą pracować, żeby tak postrzegać swoją niepełnosprawność, czy to był jakiś taki naturalny proces, może wpływ otoczenia?
To był raczej naturalny proces i wpływ otoczenia. Jestem szczęściarą, że miałam rodziców, którzy nie trzymali mnie pod kloszem, wymagali i traktowali fair. To mi pomogło. Pracuję cały czas mentalnie, jednak nie nad niepełnosprawnością, ale nad tym, by być lepszym człowiekiem dla siebie i innych.
Piszesz na swoje stronie: Jestem przede wszystkim kobietą zakochaną w życiu i tym, co powoduje przyspieszony rytm serca - pasjach. Jakie zatem masz pasje i zainteresowania?
Tak, jestem wciąż zakochana w życiu oraz w górach, nurkowaniu, podróżach, w jeździe na rowerze, w gotowaniu i muzyce. Staram się korzystać z życia, odważnie sięgać po marzenia. Nie można tego odkładać na później, bo szybko może się okazać, że jest już za późno.
Gruzińskie przysłowie mówi: „Wszystko czeka na swój czas, czas zaś na nic nie czeka”. Żyjąc z chorobą bardziej żyjesz chwilą, tu i teraz, czy wybiegasz myślami i planami daleko w przyszłość?
Jest różnie. Przeważnie żyję tu i teraz ciesząc się z każdego dnia. W przyszłość wybiegam, gdy wiem, że czeka mnie np. wyprawa w góry, czy podróż. Wtedy muszę planować, organizować wiele rzeczy z wyprzedzeniem. Bardzo lubię też mieć cel długoterminowy, bo on mnie nakręca i motywuje.
Zmieńmy temat. Czym jest dla ciebie kobiecość? Jak ją definiujesz?
Kobiecość rozumiem jako coś, co wypełnia nasze wnętrze. Dla mnie to pełna akceptacja siebie, miłość, iskra, która tli się w środku, szacunek do siebie i swoich wyborów. To coś, co pozawala dać sobie i innym miłość i wsparcie. Oczywiście wygląd zewnętrzny też jest istoty, ale dla mnie to uzupełnienie.
Jak dbasz o swoją kobiecość, jak ją pielęgnujesz w sobie?
Pracuję głownie mentalnie nad sobą. Nad miłością do siebie, nad akceptacją. Staram się ją wciąż rozwijać. Trochę literaturą, trochę tym, co sprawia mi przyjemność. Czasem umawiam się ze sobą na randkę, czasem robię sobie niespodzianki. Zatrzymuję się wtedy, kiedy czuję, że ją gubię. Lubię otaczać się wówczas naturą. Z niej zawsze czerpię największą moc. Już dawno przestałam porównywać się z innymi. To bardzo mi pomogło, zwłaszcza w sferze fizycznej, która też jest ważna w naszej kobiecości.
Jaką rolę w takim postrzeganiu siebie odgrywa Twój mąż? Chodzi mi zarówno o sferę fizyczną, jak i duchową?
Ogromną. Każda kobieta i każdy mężczyzna czuje się lepiej, gdy widzi wzrok zakochanej i wpierającej osoby. Mój mąż bardzo mnie wspiera w obydwu tych sferach, dba o to, bym się rozwijała. Wówczas czuję jeszcze więcej mocy, by być dla siebie i dla niego piękna.
Jakimi wartościami kierujesz się w życiu?
Miłość, rodzina, zdrowie, odpowiedzialność, rozwój, pasje.
Żyjesz w zgodzie ze sobą, czy czasami toczysz jakieś wewnętrzne walki ze swoim katalogiem wartości?
Zdecydowanie żyję w zgodzie ze swoimi wartościami. Często są sytuacje, które wymagają od nas podejmowania decyzji i wówczas mocno bazuję na swoich wartościach. To jest trudne, ale bardzo mi to pomaga. W życiu kieruję się stwierdzeniem: „zawsze dotrzymuj danego sobie słowa”.
Dużo piszesz i mówisz o samorozwoju, o pracy nad własnym umysłem, ciałem, świadomością. Jak dbasz o te sfery i jak to się przekłada na efekty w życiu prywatnym i zawodowym?
Umysł traktuję jako ogród, w którym rosną kwiaty. Trzeba je podlewać, by nie zwiędły. Otaczam się literaturą, chętnie uczestniczę w szkoleniach, które mogą mi pomóc uporządkować i wzmocnić dane obszary. Ciało to ruch, a więc treningi w gabinecie fizjoterapeutycznym, basen i dostawka do wózka, którą traktuje jako rower. To dla mnie forma medytacji, czyli skupienia myśli na czymś innym niż codzienne sprawy. Bardzo mi pomaga to w porządkach w moim ogrodzie. Każdego dnia robię również sobie „sesje wdzięczności”, czyli podsumowuje dzień i wyciągam z niego pozytywne rzeczy. To daje mi jasny obraz, zwłaszcza wtedy, kiedy jest trudniejszy dzień. Podejście do tego tematu szerzej opisałam w swojej książce „Zdobądź swój szczyt”. Praca mentalna bardzo przekłada się na życie prywatne i zawodowe. Czuję przede wszystkim spokój, chęć do działań, kreatywność w tych obszarach.
Jak zareagowałaś, gdy firma Patrizia Aryton złożyła ci propozycję udziału w najnowszej kampanii promocyjnej?
W pierwszym momencie myślałam, że to żart. Naprawdę. Gdy okazało się, że jest to fakt, poczułam niesamowitą wdzięczność i radość, że Patrizia Aryton obdarzyła mnie zaufaniem. Wartości marki są mi bliskie i to również spowodowało ogromny przypływ endorfin. To niesamowite uczucie być bohaterką marki, którą cenisz.
„Jesteś idealna, kiedy jesteś sobą” – to hasło przewodnie kampanii, w której bierzesz udział. Jak bardzo ono oddaje Ciebie?
To hasło bardzo mnie oddaje. Jestem sobą. Nie chcę być nikim innym. Jestem szczęśliwa taka, jaka jestem. To mocno rezonuje mi z akceptacją i miłością do samej siebie. Najtrwalszy związek tworzymy sami ze sobą, dlatego nie powinniśmy udawać kogoś innego. Każdego dnia staram się wybierać miłość ponad lęk. Szacunek ponad złość. Otwartość ponad barykady. Wtedy jestem sobą.
Na swojej stronie piszesz, że praca nad sobą, to fundament, by być w miejscu, w którym chciałbyś być. W jakim miejscu swojego życia jesteś i w jakim miejscu chciałabyś być?
Jestem obecnie w miejscu dla mnie nowym. Nie tak dawno rozpoczęłam nową i bardzo wymagającą podróż - co kwartał otrzymuję pierwszy na świecie lek na rdzeniowy zanik mięśni. Lek jest podawany oponowo w szpitalu. Ma zatrzymać postęp choroby. To otwiera nowy rozdział. Daje nadzieję, ale znów uczy pokory i cierpliwości. Ciągle nie wiem, co będzie za zakrętem, ale z ciekawością idę dalej. Zawodowo wciąż się rozwijam, to również podróż, która się nie kończy. Chciałabym nadal realizować swoje pomysły, dawać innym wsparcie i miłość. Być szczęśliwa i kochana.
Bluzka z kolekcji AW2020
ANGELIKA CHRAPKIEWICZ – GĄDEK
Od 3 roku życia choruje na rdzeniowy zanik mięśni. Podróżniczka, mówca inspiracyjny, trener – w całym kraju prowadzi prelekcje na temat motywacji i wiary w swoje możliwości. Autorka książki „Zdobądź swój szczyt”. Jako pierwsza osoba w Polsce z tym schorzeniem zdobyła uprawnienia nurkowe. Od kilku lat sukcesywnie realizuje swoje plany związane z górami. W 2008 r. w wyprawie na najwyższe wzniesienie Afryki, Kilimandżaro, dotarła do wysokości 5200 m n.p.m., a w 2016 r. zdobyła najwyższy szczyt Polski, Rysy (2499 m n.p.m.), w 2017 r. Mnicha (2068 m n.p.m.), a w 2018 r. najwyższy szczyt Tatr, Gerlach (2655 m n.p.m.) – jako pierwsza osoba na świecie z taką niepełnosprawnością. Prywatnie: szczęśliwa żona Szymka.